Mateusz Balcerek

Założyciel i opiekun newsowej części strony Oceniamydeweloperow.pl i redaktor naczelny całego projektu. Od nastoletniego wieku dziennikarz. Pracował m.in. w „Super Expressie”…

Absolwent studiów dziennikarskich na Uniwersytecie SWPS w Warszawie. Miłośnik urbanistyki, architektury i nowopowstającej Warszawy (bo dobre inwestycje deweloperskie to wspaniała rozbudowa miasta), oraz aktywny uczestnik internetowych debat w tych tematach. Uważa że za dobrą usługą powinna iść dobra obsługa, dlatego razem z działem technicznym bezlitośnie tropi wszelkie błędy i nieścisłości w ofertach deweloperskich.

Rynek wtórny batem na deweloperów? Mam taką nadzieję

Chociaż sytuacja na rynku nieruchomości coraz bardziej pogarsza, to deweloperzy deklarują, że nie zamierzają obniżać cen mieszkań. Cóż, ich prawo, ale wolny rynek sprawi, że być może już wkrótce zostaną do tego zmuszeni.

Prezes Dom Development Jarosław Szanajca w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zapowiedział, że deweloperzy nie obniżą cen. To dość odważna zapowiedź biorąc pod uwagę, że sytuacja na rynku pierwotnym jest coraz trudniejsza. Chętnych na zakupy mieszkaniowe brak – banki nie chcą udzielać kredytów hipotecznych. Mało tego, w innej wypowiedzi cytowanej przez ISBNews.pl stwierdził, że jego spółka nie zamierza nawet obniżyć branży.

Wypowiedź, właściciela jednej z największych firm deweloperskich w Polsce powinna ugasić nadzieję tych, którzy liczą na spadki lub chociaż zahamowanie cen mieszkań. Pytanie tylko, czy deweloperzy są w stanie narzucać swoje ceny dla całego rynku nieruchomości? Moim zdaniem nie.

To co napiszę może być wielkim zaskoczeniem. Wbrew powszechnej opinii deweloperzy nie są jakimiś baronami rynku mieszkaniowego w Polsce. Z danych portalu Get Home wynika, że w całym 2020 roku rynek pierwotny stanowił jedynie 42 proc. wolumenu sprzedaży domów i mieszkań. Przed pandemią ten odsetek był jeszcze mniejszy. Eksperci tego samego portalu poinformowali niedawno, że luka między liczbą sprzedanych mieszkań z rynku wtórnego, a pierwotnego znowu się Co to oznacza? Deweloperzy po prostu nie są w stanie dyktować cen w nieskończoność. Potencjalni klienci mogą się od nich odwrócić.

ZOBACZ TEŻ: DEWELOPERZY REZYGNUJĄ Z BUDÓW GARAŻY. DLACZEGO TO GROŹNE? [KLIKNIJ TUTAJ]

Rynek wtórnego szansą dla kupujących i batem na deweloperów

Wbrew większości ekspertów twierdzę, że spadek ofertowych cen mieszkań nadejdzie ze strony rynku wtórnego. Dlaczego? Jest kilka powodów, z którymi trudno polemizować. Osoba, która sprzedaje mieszkanie z rynku wtórnego bardzo często ponosi dużo mniejsze (lub wręcz zerowe) koszty nabycia takiego mieszkania. Właściciel mógł kupić takie mieszkanie wiele lat temu za ułamek ceny rynkowej. Mógł też je zwyczajnie otrzymać w spadku nie płacąc za nie nawet złotówki. Tymczasem same koszty zakupu gruntu i ukończenia inwestycji przez dewelopera to około 80 proc. ceny ofertowej. Deweloper nie może zbytnio zejść z ceny bo nie tylko nie zarobi, ale wręcz straci! Posiadacz mieszkania „po babci” nie ma takiego problemu.

Co z tego wynika? Konkluzja jest prosta – jeżeli ceny mieszkań będą zbyt wyśrubowane i nie będzie na nie popytu, to sprzedający będą musieli je obniżyć. Pierwsi zrobią to posiadacze lokali z rynku wtórnego, którzy będą zniecierpliwieni zamrożeniem kapitału, a 5 proc. ceny nie zrobi dla nich dużego wrażenia. Mam nadzieję, że w ślad za nimi pójdą też deweloperzy. Kryzys na rynku to nie jest dobry czas na utrzymywanie rekordowych, 30-procentowych marż.

Na koniec ważna uwaga. Średni i mali deweloperzy już teraz obniżają ceny mieszkań. Co ciekawe, robią to po cichu. Więcej przeczytacie o tym [TUTAJ]

Chciwość czy krótkowzroczność? Deweloperzy piszą do KNF

Nie można dawać niebezpiecznego narzędzia osobie, która może sobie zrobić krzywdę. Czy zatem można udzielić ryzykownego kredytu ze zmienną stopą osobie, która będzie miała problem z jego spłatą? Zdaniem deweloperów – tak. Polski Związek Firm Deweloperskich chcą poluzowania kryteriów udzielania hipotek przez banki. Inwestorzy napisali w tej sprawie list do Komisji Nadzoru Finansowego – donosi „Rzeczpospolita”. Ja mogę to podsumować dwoma słowami – chciwość i bezmyślność.

O co ta cała wrzawa? Wystarczy przeczytać fragment artykułu „Rz” z ostatniego tygodnia:

„Polski Związek Firm Deweloperskich skierował do przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego apel o rewizję wydanej w marcu rekomendacji S, która nakazała bankom surowiej oceniać zdolność kredytową. Organizacja podkreśliła w liście, powołując się na kwietniowe analizy PKO BP, że zdolność kredytowa Polaków zmniejszyła się w ciągu roku o ponad połowę, przy czym za około dwie trzecie ubytku odpowiada sam wzrost stóp, a za resztę rekomendacja. (…). PZFD argumentuje, że obecny bufor jest za wysoki i niepotrzebnie oraz przesadnie dusi popyt, bo ostatni raz stopę referencyjną rzędu ponad 10 proc. mieliśmy w latach 2001–2002. Zdaniem organizacji ryzyko podwyżki stóp do takiego pułapu jest znikome – napisała Rzeczpospolita”.

ZOBACZ TEŻ: CWANIACTWO DEWELOPERÓW? CHODZI O MIEJSCA PARKINGOWE [KLIKNIJ TUTAJ]

Chciwość deweloperów. Marne argumenty i gigantyczne ryzyko

W dużym skrócie – deweloperzy twierdzą, że warto udzielać Polakom więcej kredytów bo polska gospodarka najgorsze ma już za sobą. A tak naprawdę chodzi im oczywiście o zwiększenie sprzedaży swoich produktów. Nie da się ukryć, że mieszkania nie schodzą już jak świeże bułeczki. Ale czy poluzowanie kryteriów kredytowych to doby pomysł?

Przecież nie możemy stwierdzić ze stuprocentową pewnością, że sytuacja gospodarcza będzie tak stabilna jak zakładają ekonomiści z NBP. Nie zapominajmy o tym, że mamy ciągle rosnącą inflację, wojnę za naszą wschodnią granicą i problemy z polską złotówką, która znowu odnotowuje ostre zjazdy. A to dopiero początek problemu. Eksperci obawiają się kryzysu energetycznego, który wstrząśnie wszystkimi krajami Europy. A zatem argument inwestorów o „znikomym” prawdopodobieństwie przekroczenia pułapu 10-procentowych stóp procentowych jest nietrafiony. Żaden rozsądny ekonomista nie jest w stanie odgadnąć kolejnych posunięć Rady Polityki Pieniężnej i prezesa Narodowego Banku Polskiego, Adama Glapińskiego.

A zatem, co z tego wynika? Po prostu deweloperzy chcą, żeby banki wciskały ludziom ryzykowne kredyty nie licząc się z potencjalnymi konsekwencjami. Z jednej strony, mamy ryzykowne pożyczki ze zmienną stopą oprocentowania, a z drugiej kredyty ze stałą ratą, których posiadacze prawdopodobnie nie będą mogli skorzystać z rządowej pomocy w ich spłacie!

Oczywiście jestem otwarty na kontrargumenty osób, które twierdzą, że poluzowanie kryteriów przy udzielaniu kredytów byłoby właściwym krokiem. Tutaj często pada wątek wolnościowy – nie można zabraniać dorosłym ludziom wzięcia pożyczki na wymarzone mieszkanie. To argument, z którym trudno mi polemizować ponieważ sam uważam się za wolnościowca i jestem przeciwnikiem państwa asekuracyjnego. Zwolennikom takiego argumentu warto jednak zadać dwa pytania. Po pierwsze, czy na etapie podpisywania papierów banki będą rzetelnie informować klienta o ryzyku wzrostu odsetek wraz z dalszym wzrostem stóp procentowych. Po drugie, pamiętajmy o tym, że żyjemy w demokracji. Jeśli dziesiątki tysięcy osób straci zdolność do spłacaniu to będą one szukały pomocy u rządzących. A ci stworzą kolejne tarcze i programy pomocowe, na które środki zostaną pozyskane z pieniędzy wszystkich Polaków.

Deweloperzy, chcecie więcej klientów? Budujcie taniej

Stawiam sprawę jasno – deweloperzy panicznie boją się obniżek cen nieruchomości. A te są nieuniknione w związku ze spadkiem popytu, którego symptomy już widać. Coraz więcej lokali z rynku pierwotnego pozostaje dłużej w ofercie, a mieszkania z rynku wtórnego nie znikają już w ciągu tygodnia od wystawienia ich na sprzedaż. Deweloperzy pudrują rzeczywistość twierdząc, że jest inaczej. Z resztą, sam ten list jest dowodem na to, że okres hossy na rynku mamy za sobą. Jak zatem odbudować popyt? Mieszkania muszą być tańsze – kropka. Majstrowanie przy podaży poprzez jej sztuczne obniżanie w niczym nie pomoże.

Na zakończenie tego felietonu podzielę się z Wami moją gorzką refleksją. Gdyby deweloperzy osiągnęli swój cel to… sami mogliby na tym stracić. Wyobraźmy sobie, że z jakiegoś powodu duża część potencjalnych kredytobiorców nie wyrobiłaby ze spłatą kredytów i w związku z tym musiałby sprzedać mieszkania! To może doprowadzić do zawirowań na rynku… i załamania cen. Cóż, jak mówi ludowe porzekadło, chytry traci dwa razy…

ZOBACZ TEŻ: POZOSTAŁE FELIETONY REDAKTORA NACZELNEGO OD.PL [KLIKNIJ TUTAJ]

Chciwość deweloperów? Co sądzisz o tym pomyśle inwestorów? Podziel się swoją opinią w komentarzu pod tekstem:

Bloki bez parkingów i garaży? Bijmy na alarm!

Kolejny niebezpieczny dla tkanki miejskiej przepis niebawem wejdzie w życie. Wszystko za sprawą rozporządzenia, które wchodzi w życie od 20 września 2022 roku. Dotyczy ono warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowania. W projekcie zniknął jednak ważny podpunkt (§ 18), który znajduje się w obecnych przepisach. Co to oznacza? Masowo będą mogły powstawać bloki bez parkingów i garaży.

Wymieniony przeze mnie przepis mówi, że „zagospodarowując działkę budowlaną, należy urządzić, stosownie do jej przeznaczenia i sposobu zabudowy, stanowiska postojowe dla samochodów użytkowników stałych i przebywających okresowo, w tym również stanowiska postojowe dla samochodów, z których korzystają osoby niepełnosprawne”.

Bloki bez parkingów i garaży. Co się zmieni?

Czy w Warszawie i innych dużych miastach będą masowo powstawały bloki bez parkingów i garaży. Uspokajam – szansa jest niewielka. Obecną liczbę miejsc parkingowych w nowych inwestycjach regulują miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, warunki zabudowy i inne lokalne wytyczne.

Niestety, warszawskie Biuro Architektury i Planowania Przestrzennego robi wyjątki. Niedawno pisaliśmy o bloku bez parkingu i garażu na Ursynowie [CAŁY TEKST ZNAJDZIESZ TUTAJ]. Lokalne władze argumentowały wydanie bezprecedensowej zgody dla dewelopera – a jakże – ekologią.

Ekologia? Nie do końca…

Część opinii publicznej uważa, że takie rozwiązania mogą pozytywnie wpłynąć na jakość powietrza w miastach. Śmiem się nie zgodzić z takim argumentem. Co prawda, ustawowe ograniczenia w budowie garaży powoli zaczynają mieć miejsce, w niektórych europejskich metropoliach (Londyn, Oslo). Sęk w tym, że jest to wisienka na torcie w zmniejszaniu liczby samochodów w mieście.

Nie można zacząć budowy domu od dachu, podobnie nie można zacząć zmieniać sposobu komunikacji ludności od końca. W Polsce przepisy ograniczające szkodliwy wpływ aut na środowisko stoją na żałośnie niskim poziomie.

Muszę też dodać, że w Polsce wciąż nie radzimy sobie z problemami, które na zachodzie już dawno zostały rozwiązane. Mówię tu np. o nielegalnym parkowaniu czy wjedzie starych diesli do miast.

No i najważniejsze pytanie – czy mieszkańcy największych polskich miast CHCĄ zrezygnować ze swoich samochodów i przesiąść się na autobusy lub na rowery? Politycy lewicy i tzw. miejscy aktywiści uważają, że zwężanie ulic i likwidacja miejsc parkingowych skutecznie ich do tego zmusi. Ja uważam jednak, że Polacy wyjątkowo nie lubią jak rząd każe im zmieniać swoje nawyki dnia codziennego i mogą się przeciwko takim praktykom zbuntować. Nie można stawiać znaku równości między społeczeństwami skandynawskimi a słowiańskimi. Mamy inną mentalność, inną historię i różny stopień zaufania do władz państwowych.

Co ciekawe, zaniechanie budowy parkingów nie podoba się organizacjom o różnych poglądach na kwestie miejsca samochodów w miastach. Zaniepokojenie budową bloku bez parkingu na Ursynowie wyraził ursynowski oddział stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. – Ekologiczna inwestycja „Zielony Natolin” pozbawiona miejsc parkingowych nie rozwiązuje problemu samochodozy, a wręcz ją pogłębia. Parkowanie na chodnikach i trawnikach jest nam wszystkim niestety bardzo dobrze znane – czytamy na profilu organizacji.

Portal Warszawski, który nie zgadza się na walkę z kierowcami, udostępnił nasz artykuł dotyczący miejsc parkingowych w garażach podziemnych na swoim Facebooku. [BRAK MIEJSC PARKINGOWYCH – CWANIACTWO CZY EKOLOGIA? CZYTAJ TUTAJ].

Deweloperzy lobbują pod siebie. Czas zmienić spojrzeć inaczej na zmiany w prawie budowlanym

Prawo budowlane w Polsce jest dość restrykcyjne, niestety nie dla wszystkich. Duży inwestor bez problemu nagnie prawo np. budując kawalerki, ale mały będzie miał problem z wejściem na rynek bo musi się handryczyć z lokalnymi urzędnikami o pozwolenie na rozpoczęcie budowy.

O tym mówił na naszych łamach m.in. prezydent centrum im. Adama Smitha Andrzej Sadowski. – Interwencja rządu jest potrzebna w likwidacji regulacji i przepisów, które ograniczają oraz spowalniają budowę mieszkań w naszym kraju. Według rządowego raportu jeszcze z przełomu wieków już wtedy 1/3 ceny metra kwadratowego mieszkania stanowiły koszty przepisów, które ponosi obywatel czy inwestor, a tak naprawdę koszty korupcji z nimi związane. Nieruchomości dla polskiego obywatela są za drogie ze względu na pozabudowlane koszty związane z korupcyjnymi procedurami i czasem podrażającym użycie pieniądza w inwestycji. Kolejne polskie rządy cały czas komplikowały przepisy. Nie zmieni jakościowo tej sytuacji likwidacja pozwolenie na budowę domów o powierzchni zaledwie dwóch kawalerek – powiedział ekonomista na łamach naszego portalu.

Pozostaje mieć nadzieje, że rządzący pójdą po rozumów do głowy i zaczną zmieniać prawo budowlane z korzyścią dla zwykłego obywatela i małego przedsiębiorcy, a nie dla wielkich koncernów budowlanych.

ZOBACZ TEŻ: ANDRZEJ SADOWSKI DLA OCENIAMY DEWELOPERÓW. EKONOMISTA OSTRO O REGULACJACH RYNKU NIERUCHOMOŚCI [CZYTAJ TUTAJ]

Mateusz Balcerek

Bloki bez parkingów i garaży. Co sądzisz o najnowszym rozporządzeniu? Podziel się swoją opinią w komentarzu pod tekstem.

Ratujmy polskie dworki, ale nie „Pałacykiem Plus”

Politycy w Polsce tak mają. Potrafią ośmieszyć ważny temat i sprowadzić go do poziomu absurdu. Tak jest na przykład z ochroną polskich zabytków. W Polskim Ładzie przewidziano gigantyczną ulgę podatkową dla posiadaczy zabytkowych dworków. Media od razu skojarzyły temat z osobą Daniela Obajtka i jego majątkiem. Ulgę nazwano prześmiewczo „Pałacykiem Plus”. Szkoda, że w tym wszystkim nikt tak naprawdę nie pomyślał o zabytkowych domostwach. Ratujmy polskie dworki, ale nie „Polskim Ładem”.

O dramatycznej sytuacji zabytkowych domów i dworków w naszym kraju wie chyba każdy. kto wybrał się na wschodnie przedmieścia Warszawy lub na śląską prowincję. Wiele pięknych budowli pamiętających jeszcze czasy rozbiorów niszczeje. Jeśli nic nie zrobimy będzie tylko gorzej.

ZOBACZ TEŻ: WSZYSTKIE FELIETONY NASZEGO REDAKTORA NACZELNEGO [KLIKNIJ TUTAJ]

Kontrowersyjna ulga w „Polskim Ładzie”

„Na czym polega „Pałacyk Plus”? Zgodnie z założeniami ulgi inwestor, który dokona zakupu nieruchomości wpisanej do rejestru zabytków, może od podstawy opodatkowania odliczyć nawet do 500 tys. zł. Warunkiem otrzymania ulgi jest udokumentowanie, iż zabytek ten remontujemy – niezależnie od kwoty, którą na ten remont wydaliśmy. W praktyce wystarczy zatem przeznaczyć na ten cel nawet kilka złotych” – poinformował portal Gazeta.pl.

W dużym uproszczeniu tak można podsumować główne założenia tej ulgi. Pikanterii całej dodaje fakt, że rząd nie pochwalił się tą zmianą w podatkach. O możliwości odliczenia sobie rzekomych kosztu remontu od podatku poinformowali niezależni dziennikarze i ekonomiści. Całą sprawę oczywiście połączono z osobą prezesa Orlenu z nadania obecnej władzy, który posiada zabytkowy pałacyk. Ten w oświadczeniu odciął się od zarzutu, że ulga była ustawiona pod niego.

Dlaczego rzekomego? Bo w praktyce nikt nie będzie sprawdzał jak właściciel opiekuje się posiadanym zabytkiem. Ba, tuż po skorzystaniu z ulgi może taki zabytek sprzedać. A szkoda, bo w Polsce mamy gigantyczny problem z dbaniem o zabytkowe nieruchomości.

ZOBACZ TEŻ: MIKROKAWALERKI NISZCZĄ ZABYTKOWE KAMIENICE [KLIKNIJ TUTAJ]

Ratujmy polskie dworki. Dlaczego to takie ważne?

Dlaczego takie ważne jest ratowanie polskich dworków i innych budynków mieszkalnych pamiętających jeszcze czasy zaborów lub nawet demokracji szlacheckiej? Odpowiedź jest prosta… jest ich bardzo mało.

Pamiętające czasy przedrozbiorowe dworki na polskich ziemiach są rzadkością. I nie chodzi tu tylko o zniszczenia wojenne. Tego typu zabudowań powstało niewiele w porównaniu do krajów zachodnich. Polska królewska była krajem bardzo biednym. Adam Leszczyński w „Ludowej Historii Polski” pisze, że przez całe dekady XVII wieku na terenie ówczesnej wschodniej Rzeczpospolitej budowano raptem… kilkadziesiąt murowanych budowli! Głównie mowa tu o kościołach, twierdzach czy magnackich pałacykach. Przeciętnego polskiego chłopa tak naprawdę aż do końca II wojny światowej nie było stać na postawienie nawet częściowo murowanego domostwa.

ZOBACZ TEŻ: TAK MIESZKAJĄ POLACY. ZATRWAŻAJĄCE DANE [KLIKNIJ TUTAJ]

Smutna historia przedwojennych budynków

Naszych rodzimych zabytków pamiętających czasy sprzed I wojny światowej mamy mało. Ale to jedna strona medalu. Druga jest taka, że na skutek II wojny światowej w skład Polski weszły tzw. Ziemie Odzyskane ( woj. warmińsko-mazurskie, woj. zachodniopomorskie, woj. lubuskie, większość woj. dolnośląskiego i Pomorze Gdańskie). Na tych terenach ostało się nieproporcjonalnie więcej zabytkowych domów, pałacyków, zamków, fabryk czy innych elementów infrastruktury pamiętających dawne czasy.

W okresie PRLu niestety masa wspomnianych przeze mnie zabudowań została zburzona, ogołocona, lub popadła w ruinę. Sowieci masowo wywozili w głąb ZSRR tory kolejowe, elementy fabryk oraz cenne zabytkowe przedmioty. Z kolei polscy komuniści traktowali opuszczone zabudowania jako rezerwuar dobrej jakości czerwonej cegły. A do tego darmowej. To, plus niechęć do restauracji poniemieckich budowli „bo faszystowskie i germańskie” spowodowało, że bezwzględna grabież sprawiła większe szkody materialne od zniszczeń wojennych! Fakt ten jest opisany w wielu pracach historycznych, ale pozostaje on w Polsce „niepoprawnym politycznie”.

Oczywiście, ten akapit z ziemiami poniemieckimi napisałem w ramach ciekawostki. Faktem jest jednak to, że na skutek wojny straciliśmy od 25 do 33 proc. zabudowań murowanych, które znajdowały się w obecnych granicach Polski.

Po co wspominam o tych niewesołych czasach w naszej historii? Skala wspomnianych przeze mnie zniszczeń w centralnej i zachodniej części Polski oraz wielowiekowego zacofania na wschodzie, powinna nam uzmysłowić, jak ważne jest dbanie o nasze zabytki. Zwłaszcza, że Polacy mogą pochwalić się piękną historią.

Tymczasem czasy III RP nie przyniosły rządzącym i całemu społeczeństwu refleksji w kwestii ochrony polskiego dziedzictwa. Masa zabytków: małych domków, kościołów a nawet zamków po prostu stoi i niszczeje. Państwo robi za mało, żeby o nie zadbać i je chronić.  Urynkowienie gospodarki po 1989 roku nie zapobiegło dewastacji zabytków przez firmy i prywatne osoby. Konserwatorzy zabytków bardzo często są bezradni wobec zniszczeń, a zasądzane za takie czyny kary są śmiesznie niskie. Deweloperzy bezkarnie niszczą stare ruiny i stawiają na ich miejscach nowe osiedla.

Szczytem patologii jest wyprzedawanie przez państwo lub samorząd zabytkowych obiektów deweloperom. Jednocześnie w teorii nie wydają zgody na ich przebudowę/wyburzenie. A po deweloper kupuje nieruchomości? Przecież to jasne, że taki system będzie powodował nadużycia!

ZOBACZ TEŻ: ARCHITEKTURA. NAJNOWSZE WIADOMOŚCI [KLIKNIJ TUTAJ]

Ratujmy polskie dworki. Co zrobić?

Dobra, nieco zboczyłem z tematu tych dworków. Uważam, że są one (podobnie jak zapomniane zamki) perełką naszej zabytkowej architektury i naprawdę warto, żeby państwo o nie zadbało. Co zatem można by zrobić? Oto moje wstępne propozycje:

  • Stworzyć w resorcie kultury i dziedzictwa narodowego specjalny fundusz dla gmin, z którego środki trafiały by na odbudowę i ochronę NAJCIEKAWSZYCH zabytków. Obecnie zabytki są „gorącym kartoflem” dla wielu samorządów i wolą one je odsprzedać np. deweloperom.
  • Wprowadzić wyższe kary za równanie z ziemią zabytkowych budowli cennych z punktu widzenia historii, architektury czy dziedzictwa narodowego.
  • Rozszerzyć uprawnienia konserwatorów zabytków w szczególnych przypadkach.
  • Stworzyć (na szczeblu ministerialnym) listę najciekawszych zabudowań na terenie kraju, które pilnie wymagają remontu i/lub ochrony przed wyburzeniem.
  • Wprowadzić dofinansowania dla ubogich osób, które zamieszkują/posiadają zabytkowe domy, których nie są w stanie utrzymać. To bardzo częsta bolączka w małych miasteczkach i wsiach ziem „odzyskanych”.
  • Wprowadzić (na szczeblu lokalnym lub państwowym) sensowny program wsparcia dla nabywców zabytków, którzy chcieliby je odrestaurować.
  • RAZ NA ZAWSZE zamknąć sprawę własności utraconej na mocy Dekretu Bieruta i ewentualnych roszczeń z tego tytułu. Wiele dworków i pałacyków niszczeje ponieważ ich właściciele uciekli z Polski ze strachu przed władzą „brunatną” i „czerwoną”. Obecnie często nie sposób ustalić prawowitych spadkobierców takich nieruchomości.

Czytelnik może zarzucić mi, że moje propozycje są zbyt ogólne, lub nawet częściowo już realizowane. Zgoda. Nie jestem prawnikiem specjalizującym się w przepisach dot. zabytkowych nieruchomości. Chyba jednak każdy miłośnik historii, który przeczyta ten przydługi felieton zgodzi się, że sytuacja polskich zabytków (w tym pałacyków i dworków) wymaga natychmiastowej poprawy… i ośmieszenie tego tematu ulgą „Pałacyk Plus” w ramach Polskiego Ładu w niczym tu nie pomoże.

Mateusz Balcerek

Ratujmy polskie dworki. Jak poprawić sytuację zabytkowych budynków w Polsce? Podziel się swoją opinią w komentarzu pod tekstem.

Zobacz też: Perfect Space. Najlepsza firma od wykończeń wnętrz w Warszawie i okolicach [KLIKNIJ TUTAJ]

Politycy patrzą łakomym wzrokiem na rynek nieruchomości

Tam gdzie coś wywołuje społeczne emocje, tam pojawiają się politycy. Szeroko rozumiany rynek nieruchomości coraz częściej wywołuje dyskusje wśród Polaków. Trudno się temu dziwić. Rekordowe ceny mieszkań i materiałów budowlanych, bezczelność deweloperów i nowe zagrożenia na horyzoncie powodują, że ludzie, którzy nie mają własnych czterech kątów z niepokojem patrzą w przyszłość. Strach ten chcą wykorzystać do własnych celów politycy.

Patodeweloperka, hossa na rynku mieszkaniowym, mikrowalerka i drożyzna– to pojęcia, które zna już chyba każdy. Chociaż nie każdy przecież interesuje się nieruchomościami.

Patologii na polskim rynku nieruchomości jest wiele. To deweloperzy, którzy zrywają podpisane z klientami umowy, żeby sprzedać mieszkanie drożej. Tak się dzieje z powodu galopujących cen. Na polski rynek wchodzą też zagraniczne holdingi, które wykupują tysiące mieszkań z myślą o ich długoterminowym wynajmie. To może skutkować sztucznym zawyżaniem cen. Mamy też fatalną sytuację w samorządach. Działacz społeczny, Piotr Ikonowicz wyliczył, że na terenie Polski znajduje się więcej pustostanów niż… osób bezdomnych.

Według danych z badania EU-SILC w 2018 roku 45,1 proc. Polaków w wieku od 25 do 34 lat mieszkało przynajmniej z jednym ze swoich rodziców. To jeden z najwyższych współczynników w całej Unii Europejskiej. Po dołączeniu do europejskiej wspólnoty, w polskim społeczeństwie wrosły aspiracje życiowe. Polacy chcą posiadać mieszkanie na własność. Obawiają się też o to, czy będą mieli środki na spłatę kredytu hipotecznego, albo czy będą mieli pieniądze na wynajmowanie lokalu.

Nie bez winy są rządzące dotychczas partie polityczne. Większość programów mieszkaniowych, które realizowały rządy PO-PSL i PiS zakończyły się fiaskiem. Budownictwo komunalne w Polsce leży i kwiczy. Drastycznie rosną też koszty utrzymania mieszkania z powodu wzrostu cen mediów. [O WPŁYWIE PAŃSTWA NA RYNEK MÓWIŁEM W WYWIADZIE UDZIELONYM PORTALOWI „DOMEK I OGRÓDEK”]

Dotychczas, mimo że mało kogo było stać na własne mieszkanie, temat mieszkalnictwa w debacie publicznej był raczej niszowy. Zajmowała się nim lewica głosząc hasła o komunalnych mieszkaniach i konserwatywni liberałowie, którzy żądali całkowitego zderegulowania tego rynku.

Drożyzna i wzrost zainteresowania tematyką nieruchomości spowodowały, że temat pomagania obywatelom w zdobyciu upragnionego „M4” wrócił do mainstreamu. Wpływ na to miała też pandemia, która sprawiła, że zamożni zaczęli wykupywać mieszkania jako lokatę, a ubożsi zaczęli się bać o swój byt, który może ulec pogorszeniu np. poprzez stratę pracy.

Politycy chcą wykorzystać sytuacje na rynku nieruchomości

Obecnie politycy sypią pomysłami jak z rękawa. Najgłośniejsza jest propozycja rządu, który chce umożliwić Polakom budowę własnego domu o powierzchni do 70 metrów kwadratowych na prywatnym gruncie. Projekt jest z pozoru dobry. Jednak i tutaj czai się wiele zagrożeń. Polski krajobraz może ulec całkowitej degradacji poprzez stawianie budynków rodem z krajów III świata. A co z podłączeniem tych domostw do prądu, wody i innych mediów? Co z wywozem śmieci i innych nieczystości? Kto ma sfinansować budowę drogi do takich zabudowań? Na te pytania premier Mateusz Morawiecki nie odpowiedział. [O PROGRAMIE BUDOWY DOMU DO 70M2 BEZ POZWOLENIA PISALIŚMY TUTAJ]

Wspomniałem o najgłośniejszym i w miarę rozsądnym pomyśle. Teraz czas na te absurdalne. Poseł PO Paweł Poncyliusz wpadł na pomysł, aby ustawowo ograniczyć zarobki pośredników nieruchomości. [PISALIŚMY O TYM TUTAJ] Jego zdaniem – pobierają oni zbyt duże wynagrodzenie. Polityk nie zwrócił uwagi, że pośrednicy biorą udział jedynie w połowie transakcji nieruchomościowych na polskim rynku. Kolejna dziwna wypowiedź parlamentarzystów dotyczyła dynamicznie rosnących cen materiałów budowlanych. Posłanka PiS Józefa Szczurek-Żelazko stwierdziła, że „jeżeli sytuacja będzie przybierała niebezpieczne rozmiary to będzie odpowiednia reakcja”. Czy to oznacza, że czeka nas reglamentacja materiałów budowlanych? Tego posłanka nie wyjaśniła. [PISALIŚMY O TYM TUTAJ]

Niestety, partia rządząca ogłosiła też projekt, który z pewnością odbije się negatywnie na osobach, które mieszkania wynajmują. Chodzi o projekt zakładający zaostrzenie zasad opodatkowania wynajmu mieszkania. Co ciekawe, na takim projekcie nie stracą większe firmy, którym opłacać się będzie przerzucanie opodatkowanie na klienta lub utrzymywanie niezamieszkałych lokali.

Nie mam wątpliwości, że cele tych projektów są dwa – zdobyć publiczny poklask i załatać dziurę budżetową. Słuchając ostatnio polityków obawiam się, że należało by tu zastosować równanie „polityk + rynek nieruchomości = głupota”…

Mateusz Balcerek

Deweloperzy pamiętajcie, że niepełnosprawni są wśród nas!

Wyobrażacie sobie osiedle, do którego wstępu nie mają mniejszości? Inwestycję mieszkaniową, do której wejść nie mogą: ludzie o innym kolorze skóry, żydzi, kobiety albo osoby nieheteronormatywne? Nie? To dlaczego, do jasnej cholery, budujecie domy, po których swobodnie nie mogą się poruszać niepełnosprawni?

To nie jest kraj do starych ludzi – brzmi znane przysłowie. Jako dziennikarz, który odwiedził około 60 nowych inwestycji mieszkaniowych sparafrazowałbym, że „to nie jest kraj dla niepełnosprawnych ludzi”. Nie tylko infrastruktura publiczna jest nieprzystosowana do osób, które mają problemy z poruszaniem się i muszą korzystać z wózka/kul ortopedycznych. Również nowe inwestycje mieszkaniowe, w zdecydowanej większości, nie nadają się do zamieszkania dla niepełnosprawnych. Ten trend się, na szczęście, odwraca. Ale zbyt powoli.

Czy deweloperzy zakładają, że osoby, niewidome lub niepełnosprawne ruchowo nie kupią nowych mieszkań? A może nie wynajmą? Jeśli to drugie, to w końcu nie problem inwestora. On sprzeda mieszkanie, zgarnie kasę, a kto tam zamieszka, to już nie jego sprawa… Szkoda, że takie myślenie dominuje wśród polskich przedsiębiorców z branży nieruchomości.

Największe zaniedbania deweloperów wobec osób z niepełnosprawnościami

Przewinienia deweloperów (zaznaczmy, że nie wszystkich) wobec osób niepełnosprawnych można mnożyć. Głównie są to rozwiązania, które utrudniają poruszanie się na wózku. Zbyt obszerne listwy między pomieszczeniami, źle zaprojektowane drzwi do pomieszczeń podziemnych albo za wysoki próg przy wejściu do mieszkań. Inwestorzy nie przygotowują też specjalnych miejsc postojowych, które powinny być szersze od standardowych. Chlubnym wyjątkiem jest np. oglądany przez nas niedawno parking na osiedlu Miasteczko Greenwood.

źródło: materiały własne

Wymienione przeze mnie problemy to jednak pikuś. Najgorsze jest to, że niektóre nieruchomości są… wręcz niebezpieczne dla osób z niepełnosprawnościami! Z takim zagrożeniem mamy do czynienia, kiedy deweloper nie przewidział, że osoba na wózku inwalidzkim będzie zmuszona skorzystać z drogi ewakuacyjnej (np. w sytuacji pożaru). W jednej z oglądanych przez nas inwestycji, droga ewakuacyjna przez garaż była NIE DO POKONANIA dla takiego mieszkańca! Korytarz obok windy był zbyt wąski, a drzwi otwierały się do wewnątrz. Co gorsza, takie rozwiązanie zostało „przyklepane” przez strażaka kontrolującego podziemia budynku. To skandal, za który w krajach zachodniej Europy, zarówno biznesmenowi i urzędnikowi groziłaby kara. W Polsce, to niestety standard…

Drodzy inwestorzy, dlaczego tak trudno jest Wam pomyśleć o słabszych mieszkańcach naszego kraju? Najwięksi deweloperzy wydają miliony złotych na marketing. Czy nie lepiej było by, chociaż za pół procenta tej kwoty, zatrudnić osobę na wózku w charakterze eksperta do spraw niepełnosprawnych? Jeśli szkoda Wam tych kilku tysięcy miesięcznie, to może sami weźcie kule/wózek i zobaczcie, czy Wasza inwestycja nadaje się do użytkowania z tej perspektywy. Zachęcam Was jednak do głębszej refleksji. Niepełnosprawni są wśród nas. Pamiętajcie, że myślenie o innych często popłaca.

[ZOBACZ TEŻ] Redaktor naczelny Oceniamy Deweloperów o sytuacji na rynku mieszkaniowym

Zdecentralizować Warszawę!

Ten wpis na blogu chciałbym poświęcić sprawie, która wychodzi trochę poza tematykę portalu, na którym się znajdujemy. Chodzi o niedawne zablokowanie budowy wielkiego osiedla, które miało powstać na terenie warszawskiego zagłębia korporacyjnego na Służewcu. Inwestycja ta miała być krokiem milowym w „odbiurowieniu” Mordoru.

Sprawa budzi potężne kontrowersje wśród mieszkańców Warszawy i jest na tyle wielowątkowa, że postanowiliśmy ją omówić w osobnym wpisie. Przypomnijmy, że jeden z deweloperów chciał wybudować wielkie osiedle przy ulicach Wołoskiej i Konstruktorskiej. Miało być pięknie. 1200 mieszkań i do tego podstawówka przeznaczona dla kilkuset dzieciaków. Do tego sporo zieleni. Do zrealizowania tego celu inwestor chciał wyburzyć kilka istniejących już biurowców. Rada miasta nie wyraziła jednak na to zgody. Powód? Zdaniem urzędników – część pięknych zapowiedzi dewelopera padła jedynie ustnie i nie było gwarancji, że zostaną one faktycznie zrealizowane. Kontrowersje budziło też to, że kompleks miałby powstać na podstawie tzw. prawa Lex Developer.

Nie zamierzam się jednak zagłębiać w polityczne meandry tego sporu. To nie nasza działa. Chcemy zwrócić uwagę na coś innego.

„Odbiurowienie” Mordoru, moim zdaniem, jest konieczne. Dlaczego? Nowoczesne miasto powinno stawiać na decentralizację. W tym momencie ludzie do pracy w biurach jeżdżą wyłącznie na lewy brzeg Wisły. Skupiska biurowców w Warszawie znajdują się dosłownie w kilku miejscach zachodniej części stolicy. Jest anomalią na skalę europejską, że w porannych godzinach szczytu np. na Moście Poniatowskiego, który znajduje się de-facto w sercu miasta, korki występują wyłącznie w jedną stronę. Ludzie jeżdżą do pracy lub innych obowiązków wyłącznie w jednym kierunku, a miasto robi niewiele to zmienić. Dzięki rozproszeniu użytkowej zabudowy (szkół, uczelni, biurowców czy centrów rozrywki) udało by się w sposób bezinwazyjny odkorkować Warszawę, która nie jest przecież gęsto zaludniona i uatrakcyjnić dzielnice wciąż uznawane za peryferyjne (np. Wawer). Tym niestety politycy nie chcą się zajmować bo to działanie na kilka/kilkanaście lat. Na pewno nie na jedną kadencję…

Mateusz Balcerek

Grzechy ciężkie deweloperów

Od kilku lat w Warszawie firmy deweloperskie uchodzą za winnych wszelkie zła obecnego w sektorze budowlanym i mieszkaniowym. Główne zarzuty wobec inwestorów to: budowanie zbyt małych mieszkań i rezygnowanie z zewnętrznych miejsc wspólnych (ogródków, placów zabaw). Niektóre zarzuty są oczywiście nieprawdziwe. Na przykład te dotyczące słabej jakości wykończonych mieszkań (polecam zobaczyć jak wykańcza się nowe budynki wielorodzinne w Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii).

Nie mniej, faktem jest, że deweloperzy mają pewne rzeczy na sumieniu. Podczas obejrzanych przeze mnie kilkunastu nieruchomości w ciągu ostatnich kilku miesięcy pewne rzeczy się uwypukliły. Wśród głównych grzechów deweloperów w Polsce na dzisiaj można przyjąć, że jest to wyciskanie działki budowlanej jak cytrynki. Oznacza to, że inwestor aby osiągnąć maksymalny zysk wykorzystuje w pełni teren nieruchomości. Zapełnia go np. budynkami mieszkalnymi, czy miejscami parkingowymi tak, że na działce nie zostaje żadne wolne miejsce przeznaczone na rekreację, czy wypoczynek dla lokatorów.

Następną rzeczą, która niezmiernie mnie irytuje to „kolorowanie” broszurki informacyjnej. Dojazd w godzinach szczytu do ścisłego centrum Warszawy z dalekiej Białołęki w 15 minut? „Zielone otoczenie” w terenie, na którym mają stanąć nowe bloki? A może „spokojna i cicha okolica” w nieruchomości położonej 100 metrów od trasy szybkiego ruchu? To tylko, niektóre z naciąganych informacji, który nieostrożny klient może znaleźć w materiałach informacyjnych.

Kolejnym grzechem to wizualizacje. Tutaj chyba nie muszę rozwijać tematu. Po prostu po oddaniu inwestycji do użytku (a bardzo często klienci kupują mieszkanie na etapie „dziury w ziemi”) okazuje się, że wygląd rzeczywisty nieruchomości nijak ma się tego co prezentowano w grafice projektu.

„Gwarancja do bramy i się nie znamy”. To dobre określenie jednego z najcięższych grzechów, bowiem najbardziej obciąża on kosztami przyszłego klienta. Chodzi oczywiście o wady techniczne budynków, które mogą wystąpić jakiś czas po wprowadzeniu się do nowej inwestycji. Dwie usterki, które zdarzają się nagminnie to zalane garaże i problemy z tynkami w mieszkaniach. W tym pierwszym przypadku, często po kilku latach od zakończenia budowy deweloperowi udaje się wymigać od zapłaty za poniesione szkody i wspólnota mieszkaniowa musi pokryć ogromną kwotę naprawy. Jeszcze innym problemem są tynki. Często już po wykończeniu mieszkania okazuje się, że były one wykonane niewłaściwie. Najczęściej mamy do czynienia z odparzonymi tynkami. Jeśli taka fuszerka wyjdzie dopiero po kilku latach i nie zostanie wyłapana podczas odbioru mieszkania będzie to słono kosztować właściciela mieszkania!

To są główne grzechy deweloperów, które przychodzą mi do głowy jeśli nie są one najcięższe to z pewnością są najpowszechniejsze. Jeśli chcielibyście wymienić inne przewinienia inwestorów to zachęcam do zrobienia tego w komentarzu poniżej. MMB